Ujawnij swój literacki talent

Zapowiadał się miły wieczór, aż do chwili, gdy po włączeniu telewizora pewna rodzina usłyszała, że oto na całym świecie ogłoszono stan wojenny. Co stało się później? Tego dowiecie się po przeczytaniu niezwykle interesującego i wstrząsającego opowiadania Krzysztofa Pakuły (polonista, Pani Anna Ciesielska). Jestem przekonana, że przeczytanie tego tekstu stanie się przyczynkiem do głębszej refleksji.  Zapraszam  Was więc do lektury.
Wiesława Szubarga

Krzysztof Pakuła „Powrót do przeszłości”
Życie stawia nas czasem w trudnych sytuacjach. Żeby osiągnąć coś wielkiego, trzeba o to walczyć, a gdy się poddajemy, możemy stracić wszystko, co jest w naszym życiu cenne. Jednak nawet w ciężkich chwilach trzeba szukać światełka w tunelu.
Zapowiadał się wspaniały wieczór. Razem z rodziną mieliśmy urządzić wieczór gier. Mój brat Adaś szykował je w salonie, tata czytał gazetę na laptopie, mama wyszła z psem na spacer, a ja przygotowywałem przekąski. Kiedy usiedliśmy przy stole, miłą atmosferę przerwał sygnał telefonu. Był to kolega taty. Nie było słychać, co mówił, ale po wyrazie twarzy ojca można było wywnioskować, że nic dobrego. Kiedy odłożył komórkę na stół, sięgnął po pilota i włączył telewizor, aby posłuchać wiadomości. Byłem zły, ponieważ mieliśmy ten wieczór spędzić całą rodziną bez żadnych urządzeń elektronicznych. Jednak gdy usłyszałem prowadzącą program w TV, zamiast gniewu poczułem strach i niepokój. Wszyscy wsłuchaliśmy się w te straszne wiadomości. Tematem głównym było ogłoszenie stanu wojennego na całym świecie. Na wieść o tym zaczęliśmy się martwić, co będzie dalej. Adam wtulił się w mamę, a ona odwzajemniła uścisk, pocieszyła nas i kazała nam iść do siebie, położyć się spać. Mimo że nam się nie chciało, poszliśmy do swoich pokoi. Późnym wieczorem, gdy się już umyłem i leżałem w łóżku, myślałem tylko o jednym, jak to się skończy. Chwilę potem zasnąłem. W nocy obudziły mnie krzyki i inne niepokojące dźwięki. Wstałem z łóżka i podszedłem do okna, aby sprawdzić, co się dzieje, ale to, co ujrzałem, wprawiło mnie w osłupienie.
Okolica pełna zieleni i domów zamieniła się w pole bitwy. Na niebie pełnym gwiazd widać było kontury krążących wokół samolotów wojennych. Ich ostrzał przypominał kule ognia niosące śmierć. Większość budynków pochłonął ogień, a unoszący się dym zasłaniał wielki biały księżyc w pełni. W okolicy można było zobaczyć grzyby po wybuchach bomb […].
Nagle w oddali ujrzałem wielki samolot, wypuszczający serie rakiet. Jedna z nich leciała w moją stronę. Wtedy pomyślałem, że już nigdy nie zobaczę swojej rodziny i nie spełnię swoich marzeń. Czekając na śmierć, na drodze pod latarnią zauważyłem dziwnie ubranego mężczyznę. Nosił obdarte spodnie; prawdopodobnie jeansy, koszulę w kolorze moro i brązowy płaszcz z kapturem nałożonym na głowę. Zmienił tor lotu rakiety, przez co nie uderzyła w okno, tylko obok niego. Zamknąłem oczy, a siła wybuchu rzuciła mną o ścianę, jak szmacianą lalką. Uderzając się w tył głowy, upadłem półprzytomny na łóżko i zobaczyłem, jak zapłakana mama biegnie w moją stronę, a seria strzałów przeszywa ją na wylot. Chciałem jej pomóc, ale nie mogłem się ruszyć. Wtedy zobaczyłem zielono-żółty dym, wlatujący przez okno do mojego pokoju. Gdy do mnie dotarł, moją skórę zaczęła oblepiać dziwna galaretowata maź. Powoli docierała do mojej głowy. Gdy już do niej dotarła, oblepiła ją całą, a ja nie mogłem wziąć oddechu. Dusiłem się jeszcze kilka sekund, aż w końcu zasnąłem. Leżałem i śniłem o życiu przed wojną.
Obudziłem się. Śniły mi się same miłe rzeczy, tylko ostatni sen był jak koszmar na jawie. Chciałem wziąć głęboki oddech, ale dopiero po chwili zorientowałem się, że nie mogę zaczerpnąć powietrza, więc otworzyłem oczy. Przeraziłem się, widząc żółty kokon, w którym się znajduję. Zacząłem się z niego uwalniać niczym motyl. Szybko wyciągnąłem głowę, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza, ale dotarło do mnie, że mój pokój wygląda zupełnie inaczej, a koszmar okazał się prawdziwy. Z lekkim trudem wydostałem się z żółtej mazi i zacząłem się rozglądać. W powietrzu można było wyczuć zapach miodu i zepsutych warzyw. Widok za oknem przysłaniały przedziwne rośliny. Niektóre przypominały ogromną fasolę, a jeszcze inne były całe niebieskie z dużymi liśćmi, purpurowymi od spodu. Wszystkie spróchniałe meble rozpadały się po jednym dotknięciu. Szaroniebieskie ściany pokryte były żółtym pyłem. A oprócz tego na suficie widać było dziury po pociskach.
Szybko wybiegłem z pokoju, żeby się rozejrzeć i poszukać rodziny.
– Jest tu kto?! – zawołałem, ale odpowiedziała mi głucha cisza.
Na dodatek północną część domu zasypał gruz. Postanowiłem więc, że zejdę na dół i sprawdzę, jak wygląda sytuacja na parterze. Widok grubych pnączy zamiast schodów mnie nie zdziwił, ale zadeskowana dziura w ścianie salonu, metalowe drzwi wejściowe na szyfr oraz znajdujący się w jadalni śpiwór i mały piecyk, który przypomina kocią głowę, mnie zaniepokoiły. Usiadłem na krzesło znajdujące się obok i zacząłem się zastanawiać, co dalej mam robić.
Nagle na zewnątrz usłyszałem dziwne dźwięki, przypominające chrząkanie. Wziąłem gruby, metalowy drut i otworzyłem stalowe drzwi, wpisując odpowiedni kod. Mimo że nie wiedziałem, jakie wpisać liczby, to zauważyłem liczne ślady po dotknięciu niektórych z nich. Nie zwróciłem uwagi na to, że dostrzegłem takie szczegóły, ponieważ skupiłem się na tych odgłosach. Po otwarciu drzwi stanął przede mną mały fioletowy stwór przypominający Nekkera, tylko że jego oczy miały żółtą barwę z żyłami na wierzchu, a na dodatek bez źrenic. W pobliżu zauważyłem jeszcze dwa, ale szybko zorientowałem się, że są ślepe. Wziąłem mocny zamach i spróbowałem uderzyć jednego drutem. Jednak potwór okazał się szybszy i przed uderzeniem złapał go w zęby, po czym wyrwał mi go z rąk. Zbliżywszy się, zaatakował, skacząc na mnie z otwartą paszczą pełną małych i ostrych zębów. Już miał się wgryźć w moje ciało, ale z wysokiej trawy wyskoczył wysoki mężczyzna ubrany w strój podobny do kombinezonu nurka w kolorze moro. Przy pasie miał zawieszony szary pasek, do którego przyczepiony był duży nóż. W ręce trzymał niedużą broń z przezroczystą częścią przyczepioną wzdłuż ramy. Kiedy nacisnął spust karabinu, z długiej lufy wyleciał pocisk energii, który w jednej chwili zamienił strasznego stwora w kupkę popiołu. Na ten widok w końcu puściły mi nerwy i po prostu zemdlałem. Kiedy odzyskałem przytomność, leżałem na śpiworze, a przede mną siedział mężczyzna w brązowym płaszczu z kapturem, któremu zawdzięczałem życie. Skojarzyłem go z tą postacią na ulicy, ale postanowiłem, że spytam go o to później. Powoli usiadłem, a on poczęstował mnie posiłkiem.
– Co to? – zapytałem, próbując kawałek mięsa.
– To, co chciało cię zabić – odpowiedział spokojnie, a ja zacząłem się dławić.
Odłożyłem miskę z jedzeniem obok siebie, po czym spytałem:
– Długo byłem nieprzytomny?
– Dwie godziny – powiedział tajemniczy mężczyzna.
– Mam na imię… – nie zdążyłem dokończyć zdania, a on wstał gwałtownie i zapytał gniewnie:
– Jak to zrobiłeś?!
– Ale co?
– Jak przeżyłeś w bańce tyle czasu bez mutacji?! – zapytał mężczyzna.
Zastanowiłem się chwilę i znowu spytałem:
– Jakiej bańce i dlaczego długo?
– Bańka to ta żółta galareta, w której leżałeś – skończywszy zdanie, odwrócił się do mnie plecami i zapytał:
– Wiesz, który mamy rok?
– Nie.
– Jest 2516 rok.
Odebrało mi mowę. Siedziałem na ziemi przy piecu i myślałem, jak to możliwe, że mam 516 lat. Z jednej strony to mnie przeraziło, a z drugiej… W tym wieku wyglądać jak 16-latek to cud. Poprosiłem mojego nowego znajomego, żeby opowiedział mi trochę o wojnie, o sobie i mutacji. I tak siedziałem i słuchałem jego historii. Współczułem mu takiego życia, tego, co musiał przejść. Dowiedziałem się, że w kokonach, czyli bańkach, ludzkie DNA ulega licznym nieodwracalnym zmianom, które powodują mutacje zarówno wewnętrzne, jak i zewnętrzne, i dlatego teraz ludzie, którzy się w nich znaleźli, są jednymi z najniebezpieczniejszych istot na ziemi. Gdy opowiadał o licznych pracach, które podejmował, wspomniał o profesorze, u którego pracował jako osobisty ochroniarz i asystent. Naukowiec nazywa się John Kaller. Celem jego badań jest wynalezienie wehikułu czasu, aby móc cofnąć się do przeszłości i zapobiec wojnie. Udało mu się, ale wystąpił efekt uboczny. Tylko istota zmutowana mogła przenieść się w czasie. Kiedy skończył opowiadać, zapytałem go, czy też przebywał w bańce. Odpowiedział mi, że urodził się długo po wojnie i stwierdziłem, że to nie on był wtedy na ulicy, więc kombinowałem dalej. W końcu spytał, czemu mnie to interesuje.
– Widzisz, kiedy zaczęło się bombardowanie, ja oglądałem tę masakrę przez okno. Kawałek dalej na ulicy zobaczyłem dziwnie ubraną postać i miała taki sam płaszcz, jak twój, więc pomyślałem, że to ty. Ale teraz już wiem, że nie mogłeś być tym człowiekiem.
Popatrzył na mnie z wielkim zdziwieniem, ale szybko na jego twarzy pojawił się uśmiech i powiedział, że profesor powinien mi pomóc dowiedzieć się, kim była ta postać. Odwzajemniłem jego uśmiech, po czym przyszedł mi do głowy genialny pomysł. Zapytałem:
– Jeżeli przebywałem w bańce i moje DNA zostało zmutowane tylko do pewnego stopnia, to czy machina profesora zadziała?
– To powinno się udać, ale trzeba sprawdzić, czy na pewno jesteś mutantem.
– Dobrze. To wyjaśnij mi, co mam zrobić – powiedziałem podekscytowany, po czym od razu wzięliśmy się za badania.
– A czy… – znowu mi przerywając, odpowiedział na moje pytanie zupełnie, jakby czytał mi w myślach.
– Nazywam się Baltazar Mruk.
Ja również się przedstawiłem, po czym uścisnęliśmy swoje dłonie i przeszliśmy do kolejnych testów. Baltazar zrobił mi badania, które miały potwierdzić, że moje zmysły zostały w dużym stopniu wyostrzone. Wyniki okazały się pozytywne. Widzę, słyszę i czuję jak prawdziwy mutant. Po udanych badaniach omówiliśmy plan dotarcia do profesora Kallera, który przebywa obecnie w pilnie strzeżonej bazie nad źródłem rzeki Sekwany i położyliśmy się spać.
Żeby nie spotkać żadnego potwora, wyszliśmy z domu wczesnym rankiem. Gdy wzeszło słońce, szliśmy do magazynu Mruka piaszczystą ścieżką między wysokimi trawami i olbrzymimi drzewami przypominającymi brzozy. Kierowaliśmy się w stronę największego ze wszystkich w okolicy. Drzewo przypominało Yggdrasila, który ma bardzo rozłożystą koronę, pień gruby na kilkadziesiąt metrów i grube korzenie, między którymi znajdowało się nasze wejście do magazynu. Po wejściu do środka od razu zauważyłem półki i stoły pokryte kurzem. Na ścianach wisiały zdjęcia Baltazara z jego żoną i małą córeczką, które zostały pożarte przez mutanty. W powietrzu dało się wyczuć zapach rdzy i oleju silnikowego. Jednak najbardziej zainteresował mnie obiekt znajdujący się pod plandeką w centralnej części pomieszczenia. Kiedy Baltazar ściągnął narzutę, szczęka mi opadła.
– Czy to jest Harley Softail?! – zapytałem z wielkim podziwem.
– Tak – odpowiedział mój nowy przyjaciel, po czym dodał – rocznik 2015.
Zdziwiłem się, że mamy pojechać motorem, bo uznałem, iż jest to bardzo niebezpieczne.
– Pojedziemy na Harleyu? – spytałem Baltazara.
A on mi odpowiedział:
– Nie pojedziemy… – uśmiechnął się i dodał – …ale polecimy.
Wyjął z drewnianej szufladki mały niebieski kluczyk, po czym włożył go do stacyjki. Po włączeniu silnika, który chodził wyjątkowo cicho, motocykl uniósł się do góry, a koła ustawiły się równolegle do ziemi. Zaniemówiłem z wrażenia. Baltazar wyjął z metalowej szafy dwa kombinezony motocyklowe. Dał mi jeden i kazał mi się w niego przebrać. Na obdarte jeansy i koszulę moro włożyłem strój i spakowałem do plecaka potrzebne rzeczy. Kiedy wsiedliśmy na latający pojazd, klapa nad naszymi głowami się otworzyła, a my wylecieliśmy przez dziurę. Lecieliśmy na wysokości 50 metrów. W dole widziałem bujną roślinność, ruiny domów, liczne kratery po wybuchach bomb i dziwaczne stwory, które przypominały te z moich czasów. Kilka razy zatrzymywaliśmy się, aby zatankować motor. Na szczęście szybko i bez zbędnych postojów dotarliśmy do celu. Wylądowaliśmy na lądowisku na terenie bazy otoczonej wielkim żelaznym murem.
– Coś jest nie tak – powiedział Baltazar, rozglądając się dookoła.
– Słyszysz? – mówiąc to, skierowałem palec w stronę otwartych drzwi do siedziby głównej, w której powinien znajdować się profesor.
– Ale co? – zapytał zaniepokojony mężczyzna.
– Ktoś lub coś porusza się w środku.
Mruk szybko zdjął z pleców karabin, a mi dał bardzo podobny, tylko że mniejszy. Czujni poszliśmy w stronę wejścia i nagle z naprzeciwka wyleciało pięciu mutantów. Ja unieszkodliwiłem jednego, a resztą zajął się Baltazar.
– Zachowaj ostrożność i informuj mnie, jeżeli coś usłyszysz – powiedział poważnie, ze słyszalnym strachem w głosie Mruk.
Wchodząc do budynku, zauważyliśmy Zwłoki leżały na całym korytarzu […]. Przez zapach stęchlizny i zgniłego mięsa kręciło nam się obu w głowach. Jednak mimo tego mogłem skupić się na wyszukiwaniu potworów. Dzięki mnie mogliśmy obchodzić grupki mutantów znajdujących się na korytarzach.
– To jest ta sala – powiedział szeptem Baltazar, po czym ostrożnie otworzył drzwi pomieszczenia.
W środku znajdowało się więcej trupów, zapach nie ustępował. Zaryglowaliśmy drzwi i zaczęliśmy szukać zapasowego generatora prądu. Szukając zapisków profesora Kaller’a, Mruk znalazł resztki ciała pana Johna […]. Koło zwłok znalazłem jego notatki, opisujące dokładnie, jak działa wehikuł czasu. Żeby uruchomić maszynę, włączyliśmy generator, co wywołało chaos na korytarzach. Pomogłem Baltazarowi wpisać wszystkie dane i zaktualizować oprogramowanie. Nagle pod drzwiami usłyszeliśmy ruchy, po czym kilka mutantów zaczęło dobijać się do nas, ciągle uderzając w drzwi.
– Znaleźli nas. Trzeba zaryglować drzwi – powiedziałem przerażony.
– Nie ma czasu, szybko wchodź do maszyny!!! – krzyknął zdenerwowany Mruk.
– Przecież cię nie zostawię – powiedziałem ze łzami w oczach.
Gdy już Baltazar miał mnie przenieść, trzy mutanty wyważyły drzwi i wpadły do środka. Wielkie czarne oczy wpatrywały się we mnie, jak w jakąś darmową przekąskę. Jeden z nich, ubrany w mundur ochroniarza, rzucił się na mojego przyjaciela. Na szczęście Baltazar był szybszy i wbił nóż mutantowi centralnie między oczy. Potem robiąc zwinne uniki, podbiegł do broni i strzelił drugiemu prosto w klatkę piersiową. Wtedy zobaczyłem, że zawiesiła mu się broń, a trzeci potwór biegł prosto na niego. Chciałem mu pomóc, ale kazał mi siedzieć w komorze. Kiedy stwór rzucił się na niego, Mruk uderzył go w głowę, ale to tylko go rozzłościło. Zaczęła się bitwa na śmierć i życie bez żadnej broni. Przypatrywałem się i widziałem, że Baltazar ma kłopoty, więc postanowiłem wyjść i mu pomóc. Po otwarciu drzwi komory, mutant od razu się mną zainteresował i rzucił się w moją stronę.
– Strzelaj!!! – krzyknął mężczyzna.
– Nie mogę, zawiesiło się! – odpowiedziałem przerażony.
Już potwór miał mnie dorwać, ale wtedy mój przyjaciel chwycił go za nogi i obaj upadli na ziemię. W tej szarpaninie Baltazar skręcił mutantowi kark, ale został przez niego pogryziony.
– Mruk, nic ci nie jest? – zapytałem cały roztrzęsiony.
– Musisz się przenieść w czasie, póki jeszcze mogę ci pomóc.
– Jak to póki możesz?
– Po ugryzieniu przez mutanta sam nim się staniesz.
Chciałem coś zrobić, ale na własnych oczach widziałem, jak Baltazar zmienia się w jedną z tych istot. W ostatnich chwilach człowieczeństwa dał mi swój płaszcz i miałem mu obiecać lepsze życie. Włożyłem go na siebie i złożyłem obietnicę, po czym szybko włączyłem wehikuł. Kiedy już chciałem wejść do komory, mój dawny przyjaciel próbował mnie zatrzymać. Mutacja nastąpiła bardzo szybko. Próbując się go pozbyć, sięgnąłem po nóż […]. Wbiłem go w rękę potwora i tym samym go unieruchomiłem. Od razu wszedłem do komory i patrzyłem ostatni raz na mojego przyjaciela.
Udało się. Przeniosłem się do swoich czasów na tydzień przed wojną. Od razu podjąłem działania, by przekonać władze państw do powstrzymania krajów, które zaczęły tę wojnę. Nie było to łatwe, ale ostatecznie, dzięki udowodnieniu, że mam zmutowane DNA, uwierzono w moją historię. Wiedziałem, że będę musiał się ukrywać i już nigdy nie zaznam normalnego życia, ale w końcu taki był mój los. Jestem z siebie dumny, że mogłem poświęcić własne życie dla innych ludzi. A gdyby ktoś zapytał mnie, czy zrobiłbym to jeszcze raz, wiedząc, jakie będą tego konsekwencje, odpowiedziałbym, że byłby to dla mnie zaszczyt. Ale zanim zniknę na zawsze, odwiedziłem moją rodzinę i siebie, a widząc ich szczęśliwych, zdrowych oraz bezpiecznych, mogłem odejść pełen dumy.
Wiesława Szubarga
Krzysztof Pakuła: „Powrót do przeszłości”

Skip to content